Radio Hefajstosa

sobota, 17 stycznia 2015

VI

*Blue*
                Leciałam. Nie, nie leciałam spadałam ze stromego urwiska w przepaść. Ktoś wołał moje imię. Posejdon. Tak to wołał mnie mój ojciec. Był przerażony…  Ja byłam przerażona. Umrę – pomyślałam. Ktoś mnie złapał za rękę. To był Nico on też spadał. Usłyszałam wrzask mojego brata gdzieś wysoko nad nami. Nie chciałam umierać. Wiedziałam jak mogę uratować siebie, Nico, Percyego, moich przyjaciół i Olimp. Nie mogę jednak tego zrobić. Wole umrzeć, niż użyć błogosławieństwa mojej matki. Jeżeli go użyje przeżyją wszyscy… Wszyscy, oprócz mnie. Nie, nie zginę. Zrobię coś gorszego. Zmienię się w cień. Będę istnieć, ale jako duch który nigdy nie zazna wiecznego spokoju w królestwie mojego Wuja. Będę przeklęta. Nie mam wyboru. Muszę ich uratować. Po raz kolejny, ale tym razem naprawdę. To moje przeznaczenie. Nigdy nie powrócić na Olimp, nie będę szczęśliwa, nie zaznam miłości. „Kocham was” – pomyślałam. Zaczęłam się modlić do matki. Modliłam się i płakałam. Nico patrzył się na mnie z bólem w oczach. Nie to nie był ból, to była nadzieja i prośba, która była tak wyraźna w jego tęczówkach, ze przez chwilę zwątpiłam w słuszność swoich zamiarów.
-Kocham cię Blue – szepnął syn Hadesa.
-Przepraszam Nico – powiedziałam i ścisnęłam mocniej jego dłoń.
 Poczułam szarpnięcie w okolicach ramion. Straszliwy ból rozdał mi plecy. Wrzasnęłam. Z moich pleców zaczęły wyrastać skrzydła. Piękne skrzydła pokryte czarnymi piórami, które na końcu zamieniały się w cień. Skrzydła zaczęły łopotać, wyrównały nasz lot i pociągnęły nas w górę. Wiatr rozwiewał mi włosy. Odstawiłam Nica w bezpieczne miejsce, a sama poleciałam by wypełnić swoje przeznaczenie.
Zdjęłam pierścionek z palca, który zmienił się w łuk. Moja broń paliła się żywym ogniem, ale nie poparzyła moich dłoni. Nałożyłam na cięciwę strzałę. Nie widziałam przeciwnika, ale czułam, że był blisko. Wystrzeliłam strzałę w ciemność.
Wybuch. Usłyszałam huk, przeraźliwy wrzask miliona głosów i ujrzałam oślepiający błysk białego światła. Upadłam na ziemie. Skrzydła zniknęły, a ja zamieniałam się w cień.
-Żegnajcie – szepnęłam, a  po policzku spłynęła mi jedna łza.


Podniosłam się z krzykiem do pozycji siedzącej. Obejrzałam się do koła siebie. Nico jeszcze spał. Położyłam się z powrotem na ziemi przykrywając się kurtką. Próbowałam z powrotem usnąć, ale mój koszmar nie dawał mi spokoju. No bo niby czemu miała bym niby przyjąć błogosławieństwo swojej matki? Poza tym di Angelo, który wyznaje mi miłość, no błagam… Usłyszałam nagle jak Nico przez zen imię swojej zmarłej siostry. Obróciłam się w jego stronę. Miał umęczoną twarz, na czole miał krople potu, a oczy poruszały się szybko pod powiekami.
Leżałam przez chwilę słuchając jak di Angelo jęczy przez sen, ale w końcu zaczęło mnie to wkurzać. Przecież, to nie mój problem co mu się śni. Jestem nieczuła – pomyślałam. Dobra może mu trochę współczułam. No dobra bardzo współczułam. Chciałam coś zrobić, żeby mógł dalej spać spokojnie, nie wiedziałam jednak co. Zaczęłam nucić jakąś przypadkową melodię, która pierwsza przyszła mi do głowy. Chłopak powoli się uspokajał. Zamknęłam powieki, a zaraz potem odpłynęłam w krainę snów.

*Nico*
Obudziłem się z samego rana. W nocy miałem koszmary. Widziałem Biance całą i zdrową. Byłem z nią w naszym dawnym domu we Włoszech. Nasza matka siedziała na ganku w bujanym fotelu i patrzyła jak bawię się z Biancą w berka. Wszystko było by super, gdyby nie fakt, że widziałem to wszystko z boku, a niedaleko mnie stała moja siostra w stroju Łowczyni Artemidy.
-Tęsknie z tym Nico – powiedziała.
-Bianca, siostrzyczko gdzie ty jesteś? – zapytałem głaszcząc ją po włosach.
-Odrodziłam się, mogę rozmawiać z tobą tylko dlatego, że nasz ojciec chcę żebym ci pomogła – westchnęła i obróciła się w stronę młodszych nas – Gdy dotrzecie już do Wrót Kronosa kilkoro z was musi się cofnąć do czasów starożytnej Grecji. Tam powinna być broń, albo wskazówka która wam bardzo pomoże. Reszta musi powstrzymać ludzi Kronosa w czasach gdy mama Percyego pracowała na wybrzeżu. Musicie ją chronić Nico, bo jeżeli zginie…
-Kronos i Gaja powstaną, bo nikt ich nie powstrzyma – dokończyłem.
-Tak. Nico ja muszę już iść. Musisz być dzielny braciszku i pamiętaj zawsze będę cię kochać – Bianca rozpłynęła się w powietrzu.
Dał bym głowę, że każdy z was wyobraża sobie piekło jako miejsce gdzie panuje upał. Nic bardziej mylnego. Może w dzień jest ciepło, czasami nawet zbyt ciepło, ale w nocy temperatura jest strasznie niska. Praktycznie tak jak na pustyni. Takie wahania temperatur są zabójcze dla ludzi, ale też mają swoją dobrą stronę. Dzięki spadającej temperaturze można rozróżnić dzień od nocy na tym pustkowiu, gdzie nie dociera, żadne światło słoneczne.
                Leżałem rozbudzony od dobrych dziesięciu minut. Nie chciałem budzić jeszcze Blue. Wstałem więc z ziemi i postanowiłem iść rozprostować kości. Wziąłem z mojego plecaka butelkę z wodą i odeszłam kawałek dalej. Zdjąłem z siebie koszulkę, a na włosy i kark wylałem pół zawartości plastikowego opakowania. Wiem, że nierozsądne jest marnować teraz wodę, ale czułem się brudny, przesiąknięty zapachem tego miejsca.
                Postanowiłem przenieść się cieniem na wzgórze, gdzie wczoraj zaatakowały nas potwory i rozejrzeć się.
                Nikogo nie było, nawet śladów wczorajszej walki. Postanowiłem przejść się kawałek dalej. Zobaczyłem niedaleko mnie jakąś postać leżącą twarzą do ziemi. Podbiegłem tam natychmiast.
                -Leo! – krzyknąłem i upadłem na kolana obok chłopaka. Przełożyłem go na plecy i sprawdziłem oddech. Żył. Kamień spadł mi z serca. Odkręciłem butelkę i wylałem mu trochę wody na twarz.
                -Na różowe gacie Hefajstosa! Pogięło cię człowieku!? – wrzasnął Leon podrywając się z ziemi.
                -Nie bulwersuj się tak. Gdzie reszta? – zapytałem.
                -Nie wiem… - powiedział chłopak – ale wiesz co? Chyba złamałem rękę.
                Rzeczywiście ręka Leona była wykrzywiona pod dziwnym kontem. Gestem nakazałem, żeby chwycił mnie za ramię. Przenieśliśmy się cieniem do mojego prowizorycznego obozowiska. Blue już wstała, bo  nie mogłem jej nigdzie znaleźć wzrokiem. Posadziłem Leona na moim posłaniu i nakarmiłem go ambrozją. Po chwili wróciła Blue.
                -Ty idioto! – wrzasnęła na mnie – Nie masz mózgu czy co? Zostawiłeś mnie samą! Szukałam cię, bo gdy wstałam nie było cię! Myślałam, że ktoś cię porwał, albo co gorsza zabił!
                -Dobrze spokojnie Blue, więcej tak nie zrobię. Ale dzięki temu znalazłem Leona – pokazałem na niego palcem.
                -Stary palcem się nie pokazuje – warknął Leo.
                -Cokolwiek – wzruszyłem ramionami – Blue spakuj się, za pięć minut ruszamy – nakazałem.
                Przeliczyliśmy nasze zapasy. Trzy butelki wody na trzy osoby to dość mało. Musimy jak najszybciej znieść te przeklęte wrota, bo inaczej umrzemy z pragnienia. Przeniosłem nas wszystkich cieniem powrotem na wzgórze, tam gdzie znalazłem Leona. Szliśmy mniej więcej przez trzydzieści minut gdy Blue zaczęła biec przed siebie. Nie wiem co się jej stało., ale postanowiłem pobiec za nią. Dziewczyna klęczała na ziemi i trzymała coś w dłoni.
                -Nico – powiedziała podnosząc wzrok – To długopis Percyego.
                To wystarczyło bym wiedział, że reszta moich przyjaciół jest w niebezpieczeństwie. Blue nacisnęła na zatyczkę, a z długopisu zrobił się miecz. Do rękojeści miecza była przyczepiona kartka. Dziewczyna zerwała ją i zaczęła czytać. Po chwili podała kartkę mi. Było tam napisane jedno słowo: Pomocy.
                -Leo, Nico potrzebujemy tęczy. Muszę wysłać wiadomość do Grovera. On ma telepatyczne połączenie z Percym…
                -Ale jak zużyjemy wodę na tęcze to już naprawdę umrzemy z pragnienia – powiedział Leo.
                -Może nie będziemy musieli tego robić – powiedziałem – na piachu są ślady jakby ktoś kogoś ciągnął. Wystarczy, że za nimi pójdziemy.

*Percy*
(40 minut potem)
                Wisiałem głową w dół w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Coś ciepłego i lepkiego spływało mi po czole. Chciałem się ruszyć, ale miałem skrępowane nogi i ręce. Rozejrzałem się do koła szukając moich przyjaciół. Obok mnie wisiał Jason, chłopak miał zamknięte oczy, ale oddychał. Na dole pod moją głową zobaczyłem Annabeth, Pier i Reyne przywiązane do krzeseł. Brakowało mi tu jedynie Leona, Nico i Blue. Mam nadzieję, że przyjdą nas jak najszybciej odbić. W ogóle mam nadzieję, że znajdą Orkana i odczytają mój list.
                Od tego wiszenia głową w dół zaczęło mi się zrobić niedobrze. Kołowało mi się w głowie. Chciałem się podciągnąć do góry, ale usłyszałem kroki więc natychmiast zamknąłem oczy udając, że jestem nieprzytomny. Szczeże to nie pamiętam jak się tu znalazłem. Zaraz po wyrzuceniu Orkana z wiadomością dostałem rękojeścią miecza w tył głowy no i obudziłem się dopiero teraz.
                -Kogo by tu najpierw zjeść Zizi? – usłyszałem głos. Uchyliłem lekko powieki i zobaczyłem dwa olbrzymy rozpalające ognisko.
                -Syn Jupitera wygląda na smacznego – usłyszałem opowieść.
                -Percy… Psssyt – usłyszałem szept obok mnie. Jason się obudził.
                -Shy – mruknąłem. Na szczęście Jason zrozumiał o co mi chodzi i się zamknął.
                Usłyszałem jakieś dudnienie, a po chwili głos jednego z olbrzymów.
                -Kto się znów do nas dobija? – zapytał.
                -Percy, Jason – usłyszałem szept z góry. Podniosłem głowę, a na belce pod sufitem siedziała Blue. Dostali moją wiadomość. Dziewczyna powoli ześlizgnęła się po linie wystającej z sufitu i przecięła sznur krępujący moje nadgarstki.
                -Dzięki – mruknąłem. Nadal nie wybaczyłem jej tego, że sprzymierzyła się z Gają, ale byłem jej wdzięczny za pomoc. Dziewczyna bez słowa oddała mi Orkana. Po chwili uwolniła też Jasona. Wspięliśmy się po linie na belki.
                -Gdzie Nico i Leo – zapytał Jason.
                -Nico bawi się w berka z olbrzymem, a Leon zaraz rozpali tu wielkie ognisko, więc musimy wziąć dziewczyny i uciekać- powiedziała.
                -Oczywiście, głupszego planu nie było – warknąłem.
                -Na pewno wymyślił byś coś lepszego – powiedziała – A no tak zostawienie Orkana na jakimś pustkowiu i liczenie na łud szczęścia, że go znajdziemy to rzeczywiście doskonały plan braciszku.
                -Nie masz prawa, żeby nazywać mnie swoim bratem – powiedziałem poirytowany.
                -Możecie się zamknąć, jak macie się kłócić to poczekajcie aż stąd wyjdziemy – uciszył nas Jason – Masz jakiś plan? – zwrócił się do mnie.
                -Nie zbyt, ale może księżniczka glonów coś wymyśli.
                -Tak mam plan – powiedziała, dzieła z palca pierścionek, który zmienił się w łuk. Przy końcówce jednej strzały zawiązała linę, którą wystrzeliła. Strzała wbiła się jakieś dwa metry nad ziemią. Blue ułożyła łuk wypukłą stroną do góry na linie i zjechała tak aż na sam dół. Po chwili skinęła na nas żebyśmy zrobili to samo. Okej Jason wyciągnął ze swoich spodni pasek i zrobił tak samo jak Blue. Mam nadzieję tylko, że jak będzie jechał nie spadną mu spodnie z tyłka. Odwiązałem drugą linę i zjechałem na sam dół, gdzie czekał już na mnie Jason. Poszedłem po Annabeth, a Jason po Piper. Blue odwiązała i ocuciła Reyne. Jak na razie plan wypalał.
                Po chwili wszystkie dziewczyny były już na nogach i mogliśmy uciekać. Jason dobył swojego miecza, podobnie jak Blue. Nagle obok nas zmaterializował się jeden z olbrzymów.
                -Zizi! Nasz obiad ucieka – ryknął potwór.
                -Nie będę żadnym obiadem – powiedział Jason i wbił swój miecz w stopę potwora, który zawył przeraźliwie.
                -Ty mały synu Jupitera, już nie żyjesz – warknął olbrzym i wyjął z za pasa sztylet, którym wymachiwał na prawo i lewo.
                -Raczej ten potwór nie jest zbyt bystry – skwitowała Piper. Nagle ostrze olbrzyma uderzyło w ziemie tuż obok niej.
                -Może się zstąd wynośmy? – zaproponowała Reyna. Pobiegliśmy do wyjścia. Osłaniała nas Blue, która strzelała z łuku do olbrzyma. Po chwili usłyszeliśmy trzask. Uniosłem głowę. Belki pod dachem zajęły się ogniem.
                -Leo już zaczął. Albo się ruszymy, albo tu zaraz spłoniemy – krzyknął Jason. Jak na komendę obok nas zmaterializował się Nico.
                -Na co wy jeszcze czekacie? Chyba nie chcecie się spotkać się z Charonem w najbliższym czasie? – zapytał i chwycił mnie i Blue za ramiona. Po chwili cała nasza siódemka została przeniesiona cieniem w bezpieczne miejsce.
                Gdy tylko dotknęliśmy stopami ziemi Nico upadł na kolana i zaczął kasłać. Wiedziałem, że podróże cieniem go już nie wyczerpują tak jak kiedyś, ale kiedy ma przenieść więcej niż dwie osoby opada po chwili z sił. Pamiętam jak był wykończony po przeniesieniu Ateny Partenon do Obozu Herosów. Prawie stał się cieniem.
                -Muszę wracać po Leona – mruknął Nico.
                -Nie stary, już dość zrobiłeś Leo sobie poradzi – powiedziałem klepiąc go po ramieniu.
                -Ja po niego pójdę – powiedziała Blue i pobiegła w stronę palącej się stodoły, zanim ktokolwiek ją powstrzymał. Nico chciał pobiec za nią, ale przytrzymałem go.
                Usłyszeliśmy wybuch. To ta stodoła wyleciała w powietrze. Mam nadzieję, że Leo i Blue zdążyli się wydostać. Usłyszeliśmy nagle wołanie Leona o pomoc. Ja i Piper pobiegliśmy jako pierwsi. chłopak niósł Blue w ramionach.
                -Percy zrób coś! – krzyczał chłopak – Miał przyjść po mnie Nico, a zobaczyłem Blue. Był wybuch, ona mnie ochroniła, ale odłamek drewna wbił się jej w brzuch – chłopak mówił szybko i z rozpaczą w głosie. Sprawdziłem jej puls.
                -Nie umarła – szepnął Nico – Jest słaba, ale walczy.
                -Dajcie ambrozję – krzyknęła moja dziewczyna. Piper wyjęła pognieciony batonik z kieszeni i podała go mojej dziewczynie, która zaraz włożyła go Blue do ust.
                -Zadziałaj – błagałem. Mimo, że byłem zły na moją siostrę to, to co zrobiła dla Leona było bohaterskie.
                W miarę upływu minut oddech Blue się unormował. Musieliśmy jednak ruszać w drogę, bo to wielkie ognisko wywołane przez Leona mogło przywołać jeszcze więcej ciekawskich potworów. Wziąłem Blue na ręce i ruszyliśmy w drogę.
------------------------------------------------------------------------------------
B.E.Z.N.A.D.Z.I.E.J.A nie ma innego określenia na ten rozdział niż beznadziejny. Byłam tak wkurzona na to, że komputer usunął mi rozdział. Nie potrafiłam go w ogóle odtworzyć. Jedynie początek jest taki sam i fabuła tekstu. Reszta jest beznadziejna.
                Dobra nie chcę się bardziej pogrążać. Możliwe, że usunę ten post gdy przyjdzie mi cos innego i lepszego do głowy.
                Przepraszam jeszcze raz i do przeczytania

CZTERY KOMENTARZE = ROZDZIAŁ W TERMINIE

4 komentarze:

  1. Nie mogę uwierzyć, że nie ma jeszcze czterech komentarzy. Co wy ludzie?! Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny, ale widać kilka błędów. Jeśli masz problemy poproś kogoś o sprawdzanie błędów lub zajrzyj do słownika jak ja :D
    Tamto na górze to rady, ale nie zniechęcaj się. To takie słodkie co zrobiła Blue <3 Nie wiem już komu kibicować Leosiowi czy Nicowi, mojemu bratu. Ja ciągle próbuje pisać, lecz weny brak. Jak coś napiszę to dam linka ;)
    Czekam na next ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, co ja wyżej napisałam xD Brak spójności w mojej wypowiedzi xD

      Usuń
  3. Strasznie fajne. Jestem tu nowa ale pragnę WIĘCEJ !!!!! ^-^

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli przeczytasz a nie zostawisz po sobie komentarza na świecie zginie jeden pegaz a chyba nie chcesz żeby wyginęły?