Radio Hefajstosa

piątek, 29 maja 2015

XIII

Są tacy, co nie potrzebują nocy. Ciem­ność promieniuje z nich. 
-Stanisław Jerzy Lec


*Blue*
                Nie będzie mi ten dupek mówił co mam robić! Tartar na za dużo sobie pozwala. Najpierw każe mi się ukrywać, bo co? Bo wymyślił sobie, że zakocha się we mnie? Nie ze mną te numery. Nie polubię go. Jest wredny, samolubny i bardzo umięśniony… Wróć. Naprawdę o tym pomyślałam? Już była bym w stanie umówić się z Apollem albo z Aresem, ale nie z nim! I tak to cud, że wytrzymałam z nim tak długo, ale koniec tego dobrego. Pakuje swoje manatki i dzisiaj wychodzę z tego więzienia. Nie będę stała z założonymi rękoma gdy moi przyjaciele mogą z każdą chwilą zginąć na tej beznadziejnie głupiej misji. Chociaż raz bogowie mogli by sami załatwić swoje sprawy, a nie wykorzystywać do tego celu herosów. No tak, ale co ja mogę o tym wiedzieć, jestem przecież boginią. I dobrze, ale to ja muszę ratować tyłki tym niewdzięcznikom na górze.
                Spakowałam właśnie ostatnią parę czystych spodni do plecaka i miałam już po cichu wychodzić z domu, gdy potknęłam się o pozostawiony przez Tartara mop na podłodze. Narobiłam takiego huku, że aż gospodarz domu przybiegł zobaczyć co się stało.
                -Co się do cholery dzieje?! – krzyknął.
                -Sprzątam – odpysknęłam. No to czuje, że dzisiejszego wieczoru nie obejdzie się bez kłótni.
                -Blue…
                -Tak próbowałam się wymknąć, bo mam dosyć siedzenia na tyłku w luksusowym apartamencie, gdy moi przyjaciele mogą w każdej chwili zginąć. – powiedziałam na jednym wdechu.
                -Okej, idź – powiedział.
                -Wiem, że zaraz mi zabronisz i w ogóle… Zaraz co? – nie łapałam za bardzo o co mu chodzi. Czy w tej wypowiedzi było zawarte coś podchwytliwego?
                -No idź. Wiedziałem, że nie mogę cię wiecznie chronić. – Odpowiedział, po czym zaczął się do mnie przybliżać. Był niebezpiecznie blisko. Położyłam rękę, na jego umięśnionym torsie, by zwiększyć dystans między nami, ale on nic sobie z tego nie zrobił i brnął dalej w zaparte. Cemu on do cholery nigdy nie nosi koszulki? Zrobiło mi się nieswojo. W końcu jego usta dotknęły moich. Miał zimnie, ale miękkie wargi, które smakowały jak owoce cytrusowe z nutką świeżo rozkopanej ziemi na cmentarzu. Całował delikatnie, bez jakiej kol wiek nachalności. Nie powiem podobało mi się, ale moje serce należy do kogoś innego. Odepchnęłam go lekko od siebie, tym samym kończąc pocałunek.
                -Ja… Przepraszam, nie mogę. Nie z tobą – jąkałam się. Podniosłam torbę z ziemi, którą musiałam upuścić podczas pocałunku. – Żegnaj  Tartarze.
                -Poczekaj. – Powiedział chłopak łapiąc mnie za nadgarstek i niebezpiecznie zmniejszając dystans między nami. Gdy już myślałam, że znowu mnie pocałuje ten szepnął do mojego ucha trzy słowa. Swoje prawdziwe imię.
                -Żegnaj… - powiedziałam pospiesznie i nie myśląc jasno wybiegłam z królestwa Tartara wybierając odpowiednie przejście na powierzchnie, prosto w chłodną pustynną noc Kairu. Tartar zdradził mi swoje prawdziwe imię. Ufa mi… Ale czy ja byłam w stanie zaufać jemu?
 Bezsilna upadłam na kolana i zakryłam twarz dłońmi. Nie wiem co ja mam teraz zrobić. On mnie kocha, ale ja nie mogę odwzajemnić jego uczuć. A może mogę? Sama już nie wiem co o tym myśleć.
                Imiona. Każdy z nas ma swoje tajemne imię. Gdy ktoś je pozna może tobą rządzić przy jego pomocy. W niewłaściwych rękach może stanowić zagrożenie dla noszącego imię. Nasze prawdziwe imię kształtuje się wraz z naszym wiekiem, przeżyciami i czynami. Nie nosimy go od urodzenia. Trzeba się nieźle natrudzić by je znaleźć. A wyjawienie go grozi wielkim niebezpieczeństwem. Tartar jest w niebezpieczeństwie. Nie można mi ufać bo jestem córką jednej z najbardziej przebiegłych bogiń na Olimpie.
                -Tartarus De Profando Inferini nigdy więcej nie będziesz mnie ochraniał i ani nie będziesz ingerował w moje życie – wykrzyczałam w ciemność, a ziemia pod moimi stopami zadrżała. Tartar płakał z żalu.
*Nico*
                -Nico… Nico. Musisz się obudzić. Musisz być dzielny, musisz uratować świat. Wieżę w ciebie braciszku.
                Obudziłem się natychmiastowo. Chwyciłem sztylet, który chowam pod poduszą od bitwy o Manhatan. Za każdym razem gdy zamykam oczy widzę albo masakrę pod Empire State Building lub tę z pod obozu gdy Gaja zaatakowała obóz. Nienawidzę tych sennych wizji herosów.
                Tej nocy miałem właśnie taka wizję. Tyle tylko, że ona była jak z horroru o zombie. Krew płynąca ulicami Nowego Yorku. Wszędzie były ciała porozrzucane byle jak na ulicy. Porozrywane szczątki ludzi. Potwory chodzące ulicami i zajadające się ludzkim mięsem. A najgorsze było to, ze byłem tam też ja. W samym środku tej masakry siedziałem na tronie, czarnym ułożonym z kości tronie. W dłoni miałem trójząb Posejdona a pod moimi nogami leżał przełamany na pół piorun Zeusa i inne atrybuty bogów olimpijskich zagarnięte przez moje sługi ciemności. Bogowie byli zakuci w kajdany i klęczeli przed moim obliczem. Podobało mi się to. Każdy potwór był na moje zawołanie, bogowie byli mi poddani. Byłem panem świata. W końcu doceniony, uwielbiany i czczony. Jeden z moich poddanych przyniósł i położył pod moje nogi dziewczynę. Była poraniona, ledwo żywa i wyczerpana. To była Blue Sabine Clare.           
                -Bądź moją królową Blue – powiedziałem władczym tonem w stronę ledwo stojącej na nogach dziewczyny. Blue podniosła na mnie swoje niebieskie jak ocean oczy i splunęła mi w twarz.
                -Nigdy nie będę twoją królową. Nie Bendę z potworem! – krzyknęła. Otarłem twarz z jej śliny wymieszanej z krwią.
                -Jeszcze tego pożałujesz mała suko – warknąłem – Skazuję cię na sześćdziesiąt batów i dożywotnie więzienie w Tartarze. Zabrać ją.
                Jeden z moich sług zabrał dziewczynę do lochów w podziemiu. Mimo to iż było to bardzo głęboko w świecie cieni to i tak słyszałem jej krzyki gdy wymierzali jej baty i słyszałem jej płacz, gdy mnie przeklinała. Podniosłem dłoń do oczu i poczułem coś mokrego na policzku. Płakałem. Miałem wszystko ale nie byłem kochany. Znów zostałem sam.

                Koszmar nie dawał mi spokoju, przez cały dzisiejszy ranek. Bałem się, bo w wizjach jest ziarnko prawdy. Nienawidziłem siebie za to, że coś takiego wyśniłem.
                Około godziny siódmej wielki Lektor wezwał naszą grupę do siebie. Dał nam zaopatrzenie i kilka wskazówek jak nie zostać wciągniętym do Duat i straconym na wieki w bezkresnej tułaczce.
                -Nico! – wrzasnął Percy do mojego ucha.
                -Czego? – warknąłem.
                -Mówię do ciebie od ponad pięciu minut, ale ty wolisz teraz przebywać w swoim własnym świecie – odburknął syn Posejdona.
                -Przepraszam, zamyśliłem się. Miałem w nocy koszmary i…
                -Tak wiem – uciął Percy, spojrzałem się na niego pytająco, ale chłopak nic nie powiedział. – Leo, Adam i ja zastanawialiśmy się czy nie przeniósł byś nas jakieś dwadzieścia kilometrów od Kairu. Tutaj każdy chce nas zabić i niebezpiecznie było by gdybyśmy otworzyli przejście do Duat właśnie tutaj.
                -Magowie Pierwszego Nomu potrafią odtworzyć ścieżkę do krainy umarłych po innych mniej doświadczonych kadetach. Ścieżki zamykają się dopiero po około trzech godzinach, a nie chcielibyśmy, żeby wysłali za nami pościg. Musimy dostać się gdzieś za granice Egiptu. – powiedział Adam
                -Mógł bym przenieść was, ale zdecydowanie bliżej. Ponad dwadzieścia kilometrów z trzema osobami to dla mnie samobójstwo. – powiedziałem.
                -Mogli byśmy przenieść się do Gizy i otworzyć przejście na Sfinksie – zaproponował Leon.
                -W sumie racja to jakieś dziesięć kilometrów od Kairu i tam będziemy już bezpieczni – odpowiedział Percy.
                -Nie był bym tego taki pewien – warknął Adam.
                -To masz problem gościu, bo my nie zamierzamy ryzykować życia syna jednego z Wielkiej Trójki dla twoich widzi misiów – odburknął Leo. Widzę, że nie tylko ja miałem dzisiaj ciężką noc.
                -Niech wam będzie, ale jeżeli nas złapią to będzie wasza wina – uległ Kane.
                -Spakujcie się wyruszamy za godzinę. Spotkam się przy bocznym wyjściu w zachodnich komnatach. – zarządził Jackson.
                Rozeszliśmy się, każdy w inną stronę. Nie miałem ochoty iść do pokoju, bo wiedziałem, że będzie tam Percy, który zacznie mnie zaraz o wszystko wypytywać. Nie chciałem zdradzać nikomu tego snu. Wstydziłem się go Nawe przed samym sobą, bo jak mogłem myśleć, że mógłbym obalić bogów. Nie darzę ich jakimś wielkim szacunkiem, ale na pewno nie chce skończyć jak Luke Castellan po bitwie o Manhattan.
                -„A gdy świat spowije mrok, będę tam ja. Bezkresna Pani. Matka tego co złe. W każdej kulturze jestem inna, ale dla ciebie jestem  Lila pani ciemności i potworów. Każdy demon na ziemi jest moim synem, a każda demonica moją córką. Strzeż się Nico di Angelo, bo niedługo się spotkamy i nie będziesz miał już odwrotu. Zabiorę to co moje,  byś mógł mi służyć jako syn ciemności”
                Upadłem na kolana. Kręciło mi się okropnie w głowie. Nie rozumiem co się właśnie stało . Podniosłem się powoli z ziemi, ale nie mogłem złapać równowagi, przez moją głowę zaczęły przewijać się obrazy z mojego koszmaru. Gdy myślałem, że głowa eksploduje mi z nadmiaru myśli i obrazów wszystko ucichło.
                -Nico! – usłyszałem głos, ale tak jakby z daleka – Słyszysz mnie to ja Percy.
                -Ni… Nic mi nie jest – wydukałem.
                -Myślałem, że szedłeś za mną i gdy cię nie zobaczyłem w pokoju pomyślałem, że inni magowie cię schwytali.
                -Nie rozumiesz?! Nic mi nie jest! Odwal się! – krzyknąłem odpychając chłopaka od siebie.
                Pobiegłem wzdłuż korytarza do pokoju, chciałem być sam.
-„Zawsze uciekasz di Angelo. Jak tchórz” - odezwał się cichutki głos w mojej głowie. Ten sam po wcześniej, gdy prawie straciłem przytomność.
                -Zamknij się! Odejdź – krzyknąłem zamykając oczy myśląc, że to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni.
                -„Nie Nico teraz jestem częścią ciebie. Jestem twoją ciemną stroną.”
*Percy*
                Nico di Angelo. Przyjaciel, towarzysz podróży i współ zwycięzca wielu bitew. Od kąt przybyliśmy do Egiptu zmienił się. Nie wiem czy to pod wpływem ponownej wycieczki do Tartaru, czy śmierci Blue. Nie jest już tym samym chłopakiem. Coraz bardziej boję się o niego, że któregoś dnia może wybrać niewłaściwą stronę i spaść w ciemność. Ten chłopak przeżył więcej w życiu niż niejeden dorosły.
                Postanowiłem zostawić go samego i pójść jeszcze raz porozmawiać z wielkim Lektorem o Duat. Tak naprawdę to miejsce napawało mnie lękiem, może dlatego, że nie znałem mitologii egipskiej tak dobrze jak greckiej czy rzymskiej. Bałem się nieznanego.
                -Oni muszą zginąć Iskandarze, są dla nas zagrożeniem – usłyszałem dobrze mi znany głos Adama.
                -Nie młody Kane. On są nam potrzebni. Mają do spełnienia misję i ty dopilnujesz by się powiodła chłopcze. Jeżeli zawiedziesz zostaniesz usunięty z zakonu magów – powiedział starzec.
                -Ależ Iskandarze  nie możesz moja rodzina jest…
                -Jest w Domu Życia od pokoleń, to prawda, ale przecież masz w Domu Życia jeszcze brata, więc tradycja przetrwa. A teraz idź i przygotuj wszystko potrzebne do drogi.
                Gdy tylko usłyszałem zbliżające się kroki Adama schowałem się za filarem by ten mnie nie zauważył. Nie powiem przeraziło mnie to co ten młody mag powiedział. Muszę mieć go na oku, inaczej moglibyśmy obudzić się pewnego pięknego dnia z nożem wbitym w plecy. Tak jakby odechciało mi się gadać z Iskandarem, więc skierowałem się już w stronę bocznego wejścia. Niby miałem jeszcze dziesięć minut do spotkania, ale nie miałem żadnych chęci z nikim się widzieć. Gdyby była z nami Blue ona wiedziała by co robić, jest przecież boginią, a bogowie kierują nami i doradzają prawda? Tęsknie za nią.

*Nico*
                Uspokoiłem się już nie co. Czemu ja w ogóle na niego nawrzeszczałem? Muszę się kontrolować, bo inaczej znowu stanę się tym chłopakiem, który wszystkich nienawidził i na pewno w tedy mój sen się ziści. Naprawdę chciałbym już skończyć tą misję i wrócić bezpiecznie do domu, o ile obóz herosów można nazwać moim prawdziwym domem.
                Spakowałem do mojej skurzonej torby zapasowe sztylety ze styglijskiego żelaza, które przyniósł mi Adam. Mówił, że zostały jeszcze z czasów, gdy grecy podbijali Egipt. Ucieszyłem się, bo tylko broń z tego żelaza pasowała do moich dłoni, a każde dodatkowe ostrze zawsze się prędzej czy później przydaje.
                Założyłem na siebie moją czarną zbroję i dokładnie zawiązałem wszystkie rzemienie tak, by podczas podróży cieniem nie ześlizgnęła się ze mnie. Do skórzanego paska przywiązałem jeszcze swój hełm z czarnym pióropuszem na górze i wyszedłem z pokoju, zabierając po drodze jeszcze torbę Percyego, którą zapomniał wziąć ze swojego łóżka.
                O umówionym czasie stawiłem się pod bocznym wyjściem z akademii Domu Życia. Musiałem się psychicznie przygotować na podróż cieniem, bo od kąt przenieśliśmy się do Egiptu wrotami Kronosa wychodzi mi to coraz gorzej. Nie wiem czy to przez stres związany z misją, czy po prostu z wiekiem moje moce będą słabły coraz bardziej. Czekając na resztę przyjaciół wyjąłem z torby jedno jabłko i zacząłem je dokładnie obgryzać. Nie wiem z kąt w Egipcie mieli te owoce i to jeszcze w starożytności, ale wolałem w to nie wnikać.
                Gdy skończyłem mój skromny posiłek zobaczyłem jak w moją stronę idzie Leon i Percy. Bez słowa stanęli przy mnie a ja jak gdyby nigdy nic podałem torbę Jacksonowi, który tylko skinął głową w podzięce. Atmosfera była gęsta, aż można ją było kroić nożem.
                Gdy dołączył do nas Adam wyszliśmy z akademii prosto w promienie popołudniowego słońca. Moi towarzysze złapali mnie za ramię, co dało mi znak by przejść do podróży cieniem.
                -Prosimy o nie wystawianie nóg, ani rąk poza wagonik. Grozi rozczepieniem i utratą zdrowia, a nawet życia. Jeżeli zrobi wam się słabo zamknijcie oczy bo puścicie pawia, na nowo wypraną tapicerkę – powiedział Leon głosem tak poważnym, że aż śmiesznym.
Ruszyłem. Jak zwykle tajemnicze i straszne dźwięki towarzyszyły naszej podróży. Czułem się zmęczony już po pokonaniu jednej trzeciej drogi do naszego celu docelowego. Byłem słaby, bardzo słaby. Na szczęście udało mi się wytrwać do końca i znaleźliśmy się pod łapami wielkiego Sfinksa.
                Gdy tylko moje stopy dotknęły stabilnego podłoża, upadłem na kolana i zwymiotowałem. Oczywiście Percy i Leon rzucili się do mnie jako pierwsi patrząc czy nic mi nie jest.
                -Nico, wszystko w porządku? – zapytał Leon.
                -A wygląda jak by było?  – odwarknąłem ocierając usta wierzchem dłoni.
                -Nico co się z tobą dzieję? – zapytał mnie zatroskany Percy.
                -Nic, po prostu nie jestem już dzieckiem i nie potrzebuje niańki , a zwłaszcza dwóch.– powiedziałem.
                -„Dobrze tak wiele gniewu, tak wiele nienawiści. Jesteś już prawie gotowy mój książę ciemności” – znów usłyszałem w swojej głowie ten kobiecy głos. Złapałem się za głowę i powoli zacząłem rozmasowywać skronie. Mam już tego dosyć.
                -Będziemy tak stać, czy w końcu otworzymy te przejście, bo nie wiem czy wiecie, ale niektóre przejścia do Duat otwierają się tylko o danej porze dnia lub nocy. – powiedział Adam trzymając się za brzuch, zielony na twarzy.
                Podniosłem się z  ziemi i podszedłem do chłopaka rzucając mu zirytowane spojrzenie. Nie mogłem przecież normalnie funkcjonować po podróży cieniem bez chociaż krótkiego odpoczynku. Kane odpowiedział mi tym samym spojrzeniem i zabrał się za otwieranie przejścia. Mówił jakieś niezrozumiałe wyrazy po staro egipsku, Nakle rozjaśniało światło i po miedzy dwoma wielkimi łapskami Sfinksa rozbłysło niebiesko-białe światło. Chłopaka wszedł w nie pierwszy i zniknął. Leon z Percym wymienili porozumiewawcze spojrzenia i weszli zaraz za nim. Ja natomiast stałem wpatrując się w bramę do Duat. Nie byłem pewien czy dobrze robię wchodząc w nią. Ale czy miałem inny wybór? Raczej nie.
                -„Bądź odważny di Angelo, zrób to dla wszystkich których kochasz. Nie poddawaj się i nigdy nie miej wątpliwości co do swoich wyborów. Kieruj się sercem i nigdy nie pozwól by twoja ciemna strona zawładnęła tą jasną, która jest ukryta w tobie. Jesteś dobrym człowiekiem i nigdy o tym nie zapominaj” – usłyszałem głos w swojej głowie, głos który dobrze znałem. Blue robię to dla ciebie. To pomyślawszy wszedłem w zamykający się już powoli portal.

*Narracja Trzecioosobowa*
                Jego nagi tors i ramiona pokryły się gęsią skórką, nic dziwnego gdyby nie fakt, że bogowie nigdy nie marzli. W świecie śmiertelników nie dzieję się nic ciekawego jeżeli z bogami dzieję się coś takiego. A może to nie był powód wojny z Chaosem, może to powód tego, że jego ukochana wypowiedziała jego prawdziwe imię nakazując mu by trzymał się od niej z daleka.
                Gdy tylko Blue opuściła jego apartament Tartar upadł na podłogę kryjąc swoją twarz w dłoniach szlochając, a gdy tylko usłyszał jej głos w swojej głowie wypowiadający jego prawdziwe imię szloch zmienił się we wrzask, który zatrząsł całą ziemią. Nienawidził się za ty, że ja pocałował bez jej zgody tym samym skreślając wszystkie szanse na jakikolwiek związek z nią. Ale jednak z drugiej strony cieszył się, bo zrobił to co podpowiadało mu serce. Posłuchał się go pierwszy raz od tysięcy lat.

                -Lód na moim sercu stopił się, a to wszystko dzięki tobie Sabino. Nigdy ci tego nie zapomnę, nawet gdy nie będę mógł być z tobą – powiedział Tratar parząc w gwiazdy, po czym przeobraził się w czarnego kruka i poleciał w ciemną noc. 


----------------------------------------------------------------
Dzień dobry! Oto mój wielki powrót. DABUUUUM TSSSYT *fanfary*
Nawet nie wiecie jak męczyłam się, żeby napisać ten rozdział. Zaczęłam go pisać dwa tygodnie temu, ale przez nawał nauki skończyłam dopiero dzisiaj rano.
Nienawidzę szkoły naprawdę.

OKEJ BARDZO WAM DZIĘKUJĘ ZA PONAD 10 TYŚ WYŚWIETLEŃ 159 KOMENTARZY I 10 OBSERWUJĄCYCH. 

Nie chcę dłużej przedłużać (masło, maślane i plecak na plecy) więc życzę wam miłego weekendu :)

4 komentarze:

  1. Lol. Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy coś dodajesz to nucę sobie Syntetyczna Ganja Mafia od Palucha xD
    Pomimo tego, że długo nie dodawałaś CHBS to rozdział lepszy od pozostałych. Wychwyciłam dużo błędów i literówek. Napiszę ci kiedy wejdę na laptopa i dodam komentarz z cytatami. No, ale się bardzo cieszę, że w końcu to dodałaś. No i dużo Nico. Awwwwww ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne!!! Tak dzisiaj nie wcześniej bo... a wiesz co sama zgadnij*. Superowski. Kończe bo mama nademną siedzi i gdera.

    *Miałam lekcje

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie. Niedawno przeczytałam wszystkie wpisy na twoim blogu i naprawdę mi się on podoba. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, albo pamiętnika.

    Xoxo

    Veryanossiel

    OdpowiedzUsuń
  4. aaaaaaaaaaaaa!
    dvb cmaszjbdc kasjz,cm xd
    *macha rękami i nogami jak szalona skacząc po całym łóżku*
    ekhem, khem
    świetbe masz te momęty refleksji Nica i blue, kocham to, i ich razem
    Matko *.* Tartar i Blue, boki momęt
    A to z tym wagonikiem...zastrzeliło mnie totalnie
    MAMA CHCE WIĘCEJ!
    pisz dziewczyno, pisz aż się będzie klawiatura kurzyć

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli przeczytasz a nie zostawisz po sobie komentarza na świecie zginie jeden pegaz a chyba nie chcesz żeby wyginęły?