*Tartar*
-Wiesz
co braciszku próbuje zrozumieć jedną rzecz.– powiedział Chaos upijając łyk
swojej herbaty z filiżanki. – Mianowicie od kąt podałem ci miksturę w przeciągu
czterdziestu ośmiu godzin powinieneś leżeć trupem, a ty wykorkowałeś dopiero
teraz? Jesteś silniejszy niż sądziłem.
-Och
Chaosie, bo się zarumienię – odpowiedziałem ze złośliwym uśmiechem na ustach. –
Widzisz mnie do życia napędzało coś, czego ty nigdy nie zaznasz.
Mówiąc
to podniosłem swoją filiżankę do ust i napiłem się kawy. Smakowała dziwnie,
metalicznie i jak by ktoś dosypał mi tam siarki. Niestety dawno nie wychodziłem
ze swojego mieszkania i nie miałem czasu zrobić zakupów. Upiłem jeszcze łyk i
popatrzyłem na swoje ciało leżące bezwładnie na łóżku.
-Opowiedz
mi jednak czemu tylko ty mnie widzisz? – zapytałem odkładając filiżankę na
spodek.
Chaos
założył nogę na nogę. W tym swoim garniturze skrojonym na miarę wyglądał
całkiem przystojnie. Jednak pod tą powłoczką piękna krył się bezduszny,
geniusz. Tak geniusz, można mu zarzucić wszystko oprócz tego, że jest głupi.
-A
więc drogi Tartarze w związku z tym, że umarłeś, a jak wiadomo bogowie umrzeć
nie mogą to jest tylko sen – powiedział uśmiechając się do mnie sprawdzając
godzinę na swoim zegarku.
-Co
ty pleciesz? – zapytałem.
-To
prawda bogowie nie mogą umrzeć, jednak gdy to robią przechodzą w tak zwana
pustkę. Nie wiem jak to nazwać żeby twój mózg pojął o co chodzi, ale myślę, że
nazywa się to karą za to, że bogowie byli tacy chciwi i zachłanni. Myślisz, że
już będziesz spokojny i pozbędziesz się wszystkich problemów, ale nie trafiasz
do takiego miejsca które chrześcijanie nazywają czyśćcem. Siedzisz tu robiąc to
co zawsze, lecz jesteś samotny, nikt do ciebie nie przychodzi. Nikt cię nie
widzi. Czekasz na czas, kiedy będziesz mógł opuścić to miejsce powoli wariując.
Minuty zamieniają się powoli w godziny, godziny w dni, aż w końcu przestajesz
liczyć i wpadasz w potrzebę wyjścia na powierzchnie. Zdaje ci się, że mija rok,
a tak naprawdę tkwisz tu już od tysięcy lat i nie możesz wyjść. Nie możesz
umrzeć, ani żyć tak jak dawniej. – wytłumaczył mi Chaos upijając kolejny łyk
swojego napoju.
-Rozumiem,
że to ty wpadłeś na ten genialny pomysł stworzenia tego miejsca i tylko ty
możesz odwiedzać swoich „gości”? – zadałem pytanie.
-No
w końcu łączysz fakty! – uciszony wstał z pikowanego, czarnego fotela i klasnął
w dłonie jak małe dziecko, na co przewróciłem oczami – A wiesz co jest w tym
wszystkim jest najlepsze?
Czekał
chyba na moją reakcję, ale nawet nie drgnąłem w swoim fotelu, więc zrezygnowany
kontynuował dalej.
-Nie
umiesz się bawić. Nie rozpoznał byś dobrej zabawy nawet w tedy gdy stanęła by
ci pod nosem i powiedziała „Hej to ja dobra zabawa!” – powiedział zrezygnowany,
ale ciągle stał – Cokolwiek. Przechodząc do sedna sprawy, po tym jak zepsułeś
nastrój to najlepsze jest w tym twoim całym odejściu to, że nie masz wpływu na
wszystkie przyszłe wydarzenia związane z twoją ukochaną Sabiną. Ona zawiedzie i
ty dobrze o tym wiesz. Dlatego nie chciałeś jej wypuścić ze swojego domu i
ingerowałeś w jej życie, by nie stała się taka jak jej matka. Bo wiesz
braciszku. Kto raz zdradzi będzie zdrajcą już na zawsze.
-A
ja myślałem, że naprawdę jesteś mądry. – westchnąłem nie dając po sobie poznać,
że przejrzała mnie na wylot. Cholera. – Myślisz, że ostawiłem ją samą na pastwę
losu? Bez żadnych wskazówek, pomocy czy choćby kawałka listu. Co to, to nie mój
drogi bracie. Gdy myślisz, że jesteś jeden krok przede mną ja robię dwa do
przodu i zostajesz w tyle.
Wstałem
i podszedłem do Chaosa. Przez ułamek sekundy na jego twarzy przemknął cień
strachu. Nic dziwnego byłem od niego wyższy, silniejszy i szybszy. Mój brat
przybliżył się do mnie.
-Nic
nie wiesz. Ja zawsze mam plan. Mam sprzymierzeńców o których ci się nie śniło.
Są tak potężni, że od samego wypowiedzenia ich imion drży ziemia. Ich imiona są
przesiąknięte okrucieństwem i strachem. Nie jestem głupi bracie i mylisz się,
ja zawsze, ale to zawsze jestem o krok przed wszystkimi. – szepnął mi do ucha i
odsunął się tak jak by przez chwilę stracił nad sobą kontrolę i przestał
utrzymywać bezpieczny dystans.
Po
chwili usłyszałem trzask. Wiedziałem, że Chaosa już tu nie ma. Wyprowadziłem go
z równowagi, przez co przegrał ta małą bitwę.
Mam
jednak nadzieję, że Blue znajdzie wskazówki ode mnie. Zapisałem na nich coś
ważnego, cos co może zmienić bieg historii, jeżeli tylko mnie posłucha. Jest
jednak problem. Na przeszkodzie do wygranej stoi czas i to, że brama czasowa
zamyka się za niespełna 3 godziny, a Blue nadal nie ma księgi Izydy, nie
wspominając już o tym chrześcijańskim artefakcie. Martwiłem się o nią i bardzo
chciałem ją zobaczyć, ale wiem, że jest to teraz nie możliwe. Jednak myśl, że
może związać się z tym przeklętym pseudo gotem, a nie mną przyprawia mnie o
mdłości.
Nie
wiele myśląc rzuciłem o podłogę filiżanką, w której była kawa. Jestem taki
słaby, taki zakochany. I powoli tracę rozum. Ponownie popatrzyłem na swoje
martwe ciało, które zostało porzucone przez moją duszę na łóżku. Jestem taki
słaby.
*Blue*
Ocknęłam
się gwałtownie przechodząc z pozycji leżącej na siedzącą. Widziałam. Wszystko
widziałam dokładnie, ostro i co najważniejsze w kolorach. Tartar naprawdę nie
żyje. Ale czemu akurat teraz? Przecież zostało mu jeszcze ponad dwa tygodnie.
Może… Może upłynął już ten czas. Nie wiem ile byliśmy w labiryncie, ale wiem,
że czas płynął tam strasznie szybko. A co jeżeli jest już za późno by ocalić
obozy i resztę moich przyjaciół. Może utknęłyśmy już w starożytności na zawszę
i nigdy się nie wydostaniemy z tej cholernej piaskowej krainy bogów o zwierzęcych
głowach.
-Sabino
Blue Jackson-Clare – usłyszałam głos podobny do głosu Nico.
Podniosłam
się z ziemi i stanęłam naprzeciwko chłopaka który wyglądał jak syn Hadesa,
jednak jedną mało znaczącą różnica po między nimi było to, że Nico nad lewą
brwią ma cienką bliznę. Chłopak podszedł do mnie i wyciągnął do mnie rękę,
która chyba miałam chwycić, ale jednak tego nie zrobiłam. Nie byłam pewna co
Izyda wymyśliła dla mnie w tym zadaniu.
-Spokojnie
jestem Anubis i nie musisz się mnie bać – powiedział chłopak z lekkim uśmiechem
na ustach.
-No
jasne, przecież na kogo mogła bym trafić jak nie na egipskiego boga śmierci. W
sumie to się już raz spotkaliśmy u Ozyrysa. Zostawiłeś nas z tą dziwną
wyrocznią.– westchnęłam, a on zaśmiał się tylko.
-Wiele
osób myśli, że jestem bogiem śmierci lecz ta działka należy do Ozyrysa, ja
jestem tylko bogiem pogrzebów i mumifikacji. Mało znaczący, ale potrzebny
chłopiec na posyłki. I przepraszam za tamto w sumie to… Nie nie jest mi
przykro, jeżeli to chciałaś usłyszeć – powiedział i odszedł. Oczywiście
pobiegłam za nim. Nie lubię go. Mam nadzieję, że nie jest krewnym di Angelo,
jeżeli tak to się chyba załamię.
-Co
tym razem Izyda przygotowała dla mnie? – zapytałam.
-I
znów błąd. – powiedział chłopak odwracając się do mnie – Nie jestem posłańcem
Izydy. A zresztą spójrz na moje ubranie. Czy w tych czasach mógł bym nosić
trampki, bluzę i dresy? No raczej nie. Dzisiaj przysyła mnie ktoś inny.
Zakładając, że zgubiłaś notatkę od swojego chłopaka to ja przyszedłem ci
opowiedzieć wierszyk napisany na tą okazję.
-On
nie jest moim chłopakiem – mruknęłam. Mam nadzieję, że chodzi o Tartara.
-Cokolwiek.
– powiedział tamten uciszając mnie gestem ręki – Uwaga cytuję „Twój wybór życia
kogoś pozbawi, lub honor twój ocali. W twoich rękach leży człowieczy los, lecz
ty widzisz tylko swój czubka nos.”
-Co?
– miałam mętlik w głowie. W sumie nic mi to nie mówiło.
-A
i jeszcze jedno Izyda postanowiła, że jedną próbę przejdzie Adam, ten mag co z
wami podróżował, niestety okazał się zdrajcą i zginął okrywając hańbą całą
rodzinę Kane. Wiec jeżeli pozwolisz to ja już uciekam, bo mam spotkanie ze
znajomymi. Więc do zobaczenia w przyszłości, o ile ci się uda. – powiedział
chłopak zaraz po czym rozpłynął się w powietrzu.
Przepraszam,
ale co się właśnie stało? Ten pomniejszy bóg przyprawia mnie o ciarki. Nie
chodzi o to, że jest straszny, ale jest nie przyjemny i nieprzyjemny? Dobra nie
ważne.
Postanowiłam
iść dalej ścieżką, która prowadził mnie Anubis. Po kilku minutach przeszłam
przez bramę i stanęłam na środku ogromnego pomieszczenia wyłożonego
drogocennymi klejnotami. Do moich myśli zaczęły nagle wpływać dziwaczne sceny w
których główną role odgrywał Nico di Angelo.
Moje
sny, gdzie syn Hadesa był ucieleśnieniem zła i cierpienia. Jego bezduszna twarz
gdy zabijał Percyego i Leona w jakiejś bitwie. Wszystkie obrazy stanęły mi
przed oczami. Osunęłam się na podłogę krzycząc by to się skończyło.
Przyciskałam ręce do głowy. To nie prawda. To tylko iluzja Nico taki niej jest.
-Blue?
– ten głos. To Nico. Podniosłam głowę, nasze spojrzenia się spotkały, ale to
nie był on. To była jego zła kopia. Czarne za długie włosy opadały mu na czarne
jak noc oczy. To nie był on.
Chciałam,
żeby to nie był on.
-To
iluzja! Nie jesteś prawdziwy! – krzyknęłam w jego stronę, na co chłopak zaśmiał
się. To nie był ten sam śmiech co zawsze. Ten był pełen jadu, złości i pogardy.
-Mylisz
się Blue. – powiedział podchodząc do mnie i łapiąc mnie za podbródek tym samym każąc
mi spojrzeć w jego oczy. Jego tęczówki były w kształcie palącego się ognia,
lecz nie były ciepłe. Były wyprane z pozytywnych emocji. – W labiryncie
zrozumiałem, że ten dobry ja jest zbyt słaby. Gdyby nie ty umarł bym.
Postanowiłem więc uwolnić swoją naturę. Pozwoliłem by rządził mną Chaos. Jestem
teraz po tej właściwej stronie, a ty możesz dołączyć do mnie.
-Nie.
– szepnęłam – To nie jesteś ty!
-A
zatem wybrałaś śmierć – powiedział i odsunął się ode mnie na dwa kroki
wyciągając miecz. – Ostatnie życzenie?
Nie
wiele myśląc podniosłam się z ziemi i z mojego pierścienia uformował się już
miecz. Di Angelo uśmiechnął się tylko i natarł na mnie całą swoją siłą. Ja
walczyłam tylko ze sobą by nie zrobić mu krzywdy. On nie jest taki i nigdy nie
będzie. To tylko iluzja.
Nie
to nie iluzja. Uświadomiłam sobie to gdy mój miecz otarł się o jego policzek
zostawiając krwawy ślad. Krew kapała na posadzkę zrobioną z diamentu. Zdezorientowany
chłopak złapał się za ranę i po chwili zrozumiał swój błąd. Wykorzystałam jego
nieuwagę i podcięłam mu nogi, tak że po chwili syn Hadesa leżał na ziemi.
Skoczyłam ku niemu z mieczem gotowym by wbić mu go w serce. Cała moja miłość do
niego wyparowała. Uświadomiłam sobie, że muszę go zabić, by moje sny nie stały
się prawdą. Jednak byłam zbyt wolna, bo chłopak przeniósł się cieniem w drugi
kat pomieszczenia. Tak się bawimy? Postanowiłam, że też użyję swoich mocy.
Podniosłam
rękę w górę i przyzwałam cień, który uformował się w trzy potwory. Nasłałam je
na zdezorientowanego chłopaka. Wpadłam w trans. Widziałam jak usta chłopaka
układają się w nieme wołanie o pomoc. Jego oczy były normalne, takie jak
zawsze, ale ja nie mogłam przestać. Ja nie chciałam przestać. Targała mną nienawiść
do tego dzieciaka. Chciałabym by umarł. Słyszałam jego wrzask gdy jeden z moich
cienistych potworów rozdarł mu skórę na ramieniu. Zaraz potem usłyszałam szloch
wydobywający się z jego ust. Kolejny potwór zadał mu cios pazurami, tym razem w
nogę.
-Sabino
– usłyszałam głos Chaosa i poczułam rękę którą położył mi na ramieniu. – Skończ
to. Zabij tego chłopca, nie pozwól by wyrósł z niego potwór. Dołącz do mnie i
walcz by obalić Bogów Olimpijskich. Wyświadcz mi przysługę i zabij go, a
odzyskasz swój dawny status bogini.
-Tak
Panie – powiedziałam i nakazałam by potwory przestały go ranić.
Chłopak
ledwo oddychał. Był na skraju wyczerpania. Podniósł na mnie swój zamglony
wzrok. Z jego zapuchniętych oczu leciały łzy. Wyglądał okropnie. Mnie jednak
nie nabierze. Zmieniłam miecz w łuk i napięłam cięciwę. Pojawiła się strzała,
która była wycelowana prosto w jego serce. Odetchnęłam głęboko.
-Blue.
– powiedział słabo syn Hadesa, a z jego ust poleciała stróżka krwi. – Kocham cię.
Kocham
cię. Kocham cię.
Te
dwa słowa rozbrzmiewały w moim umyśle jak dzwonienie wielkiego dzwonu. Te dwa
słowa wystarczyły bym się otrząsnęła. Mój boże co ja zrobiłam?
-Przepraszam
Nico. – wyszeptałam w jego stronę. Chłopak zamknął oczy. Myślał, że to jego
koniec, ale ja odwróciłam się gwałtownie i puściłam strzałę w kierunku Chaosa.
Grot wbił mu się w ramię z którego wyleciała krew.
-Nie
zabiję go nawet za cenę nieśmiertelności! – krzyknęłam w jego stronę. Gestem
ręki nakazałam by bestie zaatakowały boga. – Nigdy więcej nie wystawiaj mnie na
próbę!
Nim
potwory dorwały Chaosa jego już nie było. Odwróciłam się do Nicka lecz jego też
już nie było. Ściany zaczęły drgać i walić się. Nie wiedziałam co się działo, nagle
przygniotła mnie pokaźna ilość skał. Zarwał się sufit, a ja nie zdążyłam odskoczyć.
To był mój koniec. Nie przeszłam próby. Zginę pogrzebana żywcem w jaskini.
Zemdlałam.
Poczułam
szarpnięcie. Usłyszałam krzyk, a potem znowu ktoś mną szarpał. Otworzyłam jedno
oko, potem drugie. Zobaczyłam zamazaną postać pochylającą się nade mną.
Zamrugałam. Obraz znów się wyostrzył. Cholera. Podniosłam się gwałtownie co skutkowało
tym, że zaczęło kręcić mi się w głowie i zbierało mi się na wymioty. Dotknęłam
ręką czoła. Poczułam coś lepkiego i ciepłego. Krew?
-Ile
czasu nam zostało?! – krzyknęłam nie zastanawiając się dalej nad swoim stanem
zdrowia.
-Wszystko
dobrze mamy dziesięć minut. – usłyszałam głos Percyego. Obraz mi się wyostrzył
i zobaczyłam jego niechlujnie ułożone włosy. – Izyda dała nam księgę, a Anubis
zrobi dla nas portal.
-Gdzie
jest Nico? – zapytałam.
-Blue,
ja… - jąkał się – Ja nie wiem co się stało w tamtej jaskini, ale Nico może nie
przeżyć nocy. Podawaliśmy mu wszystkie lekarstwa, ale nic nie działa. Przykro mi.
-Nie,
nie, nie, nie. To moja wina. Ja wpadłam w trans… To Chaos… On…– zaczęłam się
cała trząść, a Jackson mnie przytulił. – To moja wina.
-Nie
myśl teraz o tym. Wykonaliśmy misje, wracamy do domu. Chejron się nim zajmie i
wszystko będzie dobrze. – powiedział głaszcząc mnie po plecach.
-Idziemy.
– powiedział Leon poklepując Percyego po plecach.
Mój
brat wstał i podszedł do portalu, który zrobił Anubis miałam wejść zaraz za nim,
ale bóg mnie zatrzymał.
-Sabino
to nie jest twoja wina. – powiedział, a w jego oczach widziałam szczerość – Nadchodzi
coś strasznego. Coś co tylko ty możesz powstrzymać. Oczywiście nie obejdzie się
bez pomocy, ale musisz być silna. Właśnie ważą się losy całego świata i nie
możesz pozwolić sobie na najmniejszy błąd.
-Czy
ty próbujesz być miły? – zapytałam.
-Oj
tam, nie zawsze mi to wychodzi, ale tak próbuję być miły. Gdybyś potrzebowała
pomocy szukaj mnie w Domu Brooklyńskim. Pytaj o Cartera i Sadie, oni ci pomogą.
– powiedział i rozpłyną się w powietrzu machając ręką na pożegnanie.
Nie
myśląc wiele weszłam do portalu.
Szarpnięcie
w okolicach pępka, jazda windą i spadanie w dół. Po chwili zobaczyłam światło i
zieloną trawę. Drzewa były zielone, a ptaki śpiewały. Zobaczyłam domki ułożone
w podkowę i pola truskawek. Byłam w obozie.
Odetchnęłam
głośno rozkoszując się świeżym powietrzem. Zaraz obok mnie pojawił się Percy i
Leon. Po chwili w okuł nas rozległy się oklaski.
Byliśmy
w domu. Do Percyego podbiegła Annabeth i rzuciła się mu w ramiona. Była
szczęśliwa że udało mu się przeżyć. Nagle przypomniałam sobie o Nico.
Przedzierając się przez tłum obozowiczów pobiegłam do Wielkiego Domu. Otworzyłam
drzwi z hukiem i skierowałam się do skrzydła szpitalnego. Wpadłam tam jak
burza.
-Blue!
– zawołał za mną Will syn Apolla – Nie możesz się z nim zobaczyć!
-Pieprzyć
to! – warknęłam w jego stronę. Nikt mi nie będzie rozkazywał.
Tylko
przy jednym łóżku były zasłony więc pobiegłam tam. Gwałtownie rozchyliłam białą
kurtynę, prawie rozrywając ją na strzępy.
-Cholera
jasna! – krzyknęłam gdy zobaczyłam nieprzytomnego syna Hadesa na łóżku. Był
cały fioletowy, miał zadrapania, a z niektórych sączyła się czarna krew.
Straszny widok. On tak cierpiał przeze mnie.
Kotara
jednak została szybko zasłonięta, przez Willa. Jego blond czupryna zasłoniła mi
widok.
-Chejron
cię woła na naradę, a Nico musi odpoczywać, jeżeli ma przeżyć. – syknął syn
Apolla. Miałam ochotę mu przyłożyć, ale ostatkami sił odmówiłam sobie tej
przyjemności.
-Przyjdę
tu wieczorem, a jeżeli zakażesz mi się z nim zobaczyć przysięgam, że twój
tatulek cię nie rozpozna. – warknęłam w jego stronę i odeszłam. Łzy kapały mi
na policzki zostawiając brudne ślady z kurzu i wody. Najpierw Tartar, teraz
umiera Nico. Kto zginie jeszcze z mojej winy? Nikt, jeżeli ktoś jeszcze ma
umrzeć to tylko ja sama broniąc obozów przed Chaosem.
Otarłam
łzy i popatrzyłam w czyste, bezchmurne niebo.
-Zabiję
cię Chaosie. Pociągnę cię za sobą w czeluść Tartaru jeżeli będzie trzeba. Skończę
twój żywot nawet za cenę swojego życia. – szepnęłam sama do siebie i poszłam na naradę z Chejronem.
-------------------------------------------------
Niespodzianka! Rozdziały miały być co dwa tygodnie, ale mam ferie i trochę weny co trzeba wykorzystać.
Dzisiaj jest ostatni już rozdział.
Ale nie bójcie się niedługo wracam do was z druga częścią tegoż oto opowiadania.
Możecie mnie zabić za końcówkę, ale proszę was powstrzymajcie się bo nie będzie epilogu.
A więc tak ja się z wami żegnam i w sobotę wstawiam epilog.
Trzymajcie się i do przeczytania :)